Strona główna Szczecinek Podwyżki miejskich radnych. Ktoś kogoś wykiwał?

Podwyżki miejskich radnych. Ktoś kogoś wykiwał?

Przegłosowane wczoraj podwyżki dla miejskich radnych wywołały niemałe oburzenie w szczecineckim społeczeństwie. Złość mieszkańców rośnie wraz z informacjami napływającymi z pozostałych samorządów w powiecie, które okazały się w swoich apetytach dużo bardziej wstrzemięźliwe. Bądź też sprytniejsze, w zależności od punktu widzenia.

Wzrost poborów (w dodatku nieopodatkowanych) z 866 zł na niemalże 2600 zł w przypadku szeregowego radnego może budzić wrażenie, choć niekoniecznie pozytywne. Radni będący „za” zasłaniali się oczywiście związaniem rąk przez władze centralne, które podwyżki wprowadziły ustawowo. Jak jednak udowodniły wczoraj ościenne rady, ustawodawca zostawił wolną rękę w kwestii ich wysokości. A te w przypadku miejskich rajców sprawiły, że wedle wyliczeń Marcina Bedki (byłego radnego i koordynatora Konfederacji w województwie zachodniopomorskim) zgarniać będą oni teraz okrągłe 25 zł… za minutę. Czyli 1500 zł na godzinę!

Mnie jednak zaciekawił inny aspekt. Jestem osobą apolityczną, ale gdybym hipotetycznie był radnym Platformy Obywatelskiej, to z podwójną uwagą przeanalizowałbym ustawę przedłożoną przez moich politycznych przeciwników. Chociażby po to, aby nie wyglądało to tak jak w Szczecinku, gdzie czara goryczy po podwyżce przelała się na radnych PO, którzy wykorzystując obowiązujące przepisy niemalże jednogłośnie wywindowali diety do horrendalnego poziomu. Gdyby zgodnie z zapisami ustawy przyjęli minimalne podwyżki, to winą za taki stan rzeczy można byłoby bez problemu obarczyć Zjednoczoną Prawicę.

W mojej opinii część głosujących „za” niestarannie odrobiła również lekcje wizerunkowo. W obronie podwyżek głos na wczorajszej sesji zabrał np. Marek Ogrodziński, który dodatkowe pobory argumentował koniecznością rekompensaty za pracę na rzecz społeczeństwa. Zdarzało mi się w życiu podejmować prace społeczne, ale nie zdarzyło mi się nigdy oczekiwać za to wynagrodzenia, zgodnie zresztą z definicją pracy społecznej. To był mój wybór, nikt mnie do niczego nie zmuszał, a gdybym się nie podjął tych czynności to zapewne prędzej czy później ktoś by moje obowiązki przejął. Może warto byłoby przyjąć taki tok myślenia? Myślę, że radny Marek Bogdanowicz (ten sam przecież klub!), który już dawno zrzekł się swojej diety, będzie w tym momencie jednak najlepszym przykładem wzorowej postawy.

Conajmniej niefortunne jest również to, że publicznym obrońcą trzykrotnej podwyżki diet została osoba, dla której fakt bycia radnym był jednym z głównych argumentów w sporze przeciwko szpitalowi, w momencie zwolnienia. Chociażby to udowadnia, że bycie radnym to nie tylko praca, ale i też pewnego rodzaju korzyści, które niekoniecznie muszą od razu przybierać formę wzrostu poborów o 200%.

Żeby nie być gołosłownym: rajcy w Białym Borze podnieśli wczoraj swoje diety o 70 zł (z 480 zł do 550 zł). W gminie, w której radni mają często do pokonania tylko w drodze na sesję kilkanaście kilometrów, w gminie w której powstaje największa farma wiatrowa w regionie i w gminie w której nie będzie wyrównania diet od sierpnia.

Najsmutniejsze jednak jest to, że sprawa szybciutko rozejdzie się po kościach. Może przez tydzień będzie niewielkie larum w sieci, później lokalny suweren rozpocznie przecież przygotowania do świąt. A kosmiczne podwyżki pozostaną – w dodatku z wyrównaniem od sierpnia.